17K views, 733 likes, 218 loves, 155 comments, 135 shares, Facebook Watch Videos from Racjonalna Polska: Grzecznie, ale w pięty poszło.
Dans une telle situation, ni la forme ni la dichotomie significative ne peuvent être semblables. À la vérité, nous avons ici affaire à la traduction littérale du sens figuré des idiotismes. P.ex. avoir un cheveu sur la langue – idiotisme français, poszło muw pięty – idiotisme polonais.
Pesona Kita Tulungagung: Pie cah poso mu,,,襤 .vidby @ryanmandaara #pesonakitatulungagung
korpus u idiomamisą np.polskie poszło mu w pięty, franc usk ie avoir un cheveu sur la langue (‘seplen ić ’ ) czy włoskie non ricordare dalla bocca al naso (‘mieć słabą pamięć’).
To było jak szukanie igły w stogu siana! Po ubranym w samą piżamkę dziecku nie został nawet śpiworek, a wszystkie ślady sugerowały, że porwał ją ktoś
TikTok video from BlacredWR-V (@blackredwrv): "Pie lur poso mu dino iki sek kuat ta gak? #samarinda #kaltim_samarinda #komedi". suara asli - Lopan Gedebuzz - BlacredWR-V.
. Związki – jedne są w stanie przetrwać całe życie, inne niestety nie. Nie ma złotej zasady. Ale kiedy przed ołtarzem dwójka ludzi obiecuje sobie miłość do grobowej deski, nic poza śmiercią nie powinno jej zniszczyć. Jednak jak to w życiu, bywa z tym ich zgubiona rzeczMonika i Michał poznali się przez zupełny przypadek. Kobieta będąc w markecie na zakupach zgubiła swój dowód osobisty. Natrafił na niego Michał. 30-latek postanowił bezzwłocznie oddać zgubę. Poszedł pod adres widniejący na dokumencie. Drzwi otworzyła mu atrakcyjna brunetka – dziewczyna ze zdjęcia. 26-latka z wdzięcznością zaprosiła swojego wybawcę na kawę. Bardzo miło im się rozmawiało. Wymienili się numerami i na tym jednym spotkaniu się nie widywać się regularnie. Po upływie kilku miesięcy zdecydowali, że łączy ich coś więcej niż sama przyjaźń. Najpierw związek, po niedługim czasie oświadczyny, aż w końcu doszło do ślubu. Oboje wydawali się naprawdę zakochani. Po pracy każdą chwilę spędzali razem. Znajomi śmiali się nawet, że są jak papużki małżeństwem od 3 latW pierwszym roku małżeństwa zaczęły pojawiać się pierwsze zgrzyty. Michał zaczął stronić od pożycia małżeńskiego. Monika na początku nie przejmowała się tym. Doskonale wiedziała, że są razem już od jakiegoś czasu i pierwsza fascynacja i pożądanie drugą osobą trochę zelżyło. Ale zaczęły też pojawiać się kłótnie i to częste kłótnie. Bywały dni, że mąż nie odzywał się do żony przez kilka dni…Monika zaproponowała, aby wybrali się do terapeuty i postarali zawalczyć o swój związek. Michał nie wyraził zgody. Tak minął kolejny rok ich związku. W następnym było tylko gorzej. Mąż coraz rzadziej spał w mieszkaniu. Gdy Monika pytała, gdzie był, ten odpowiadał coś pod nosem. Tak naprawdę żyli razem, a jednak osobno. WikimediaPo 3 latach małżeństwa Michał w końcu wyznał żonie, że nie chce tak dłużej żyć. Kobieta zaczęła dopytywać, co się stało, dlaczego ze szczęśliwej pary stali się dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Wtedy 34-latek wyznał całą prawdę. Monika po pierwszym roku małżeństwa nie dbała o siebie tak jak na początku. Sporo przytyła, chodziła przeważnie w dresach, tłustych włosach związanych w kok na czubku głowy i bez makijażu. Zupełnie przestała go pociągać. Michał znalazł pocieszenie i rozkosz u… miała być jednorazowa przygoda, ale poskutkowała czymś zupełnie innym. Spotykali się regularnie i nie tylko uprawiali seks. Rozmawiali, chodzili razem na imprezy, kolacje, do kina. Poczuł do niej to, co do Moniki na samym początku. Po 2 latach postanowił, że rozstanie się z się ponownie po 5 latachMonika była załamana tym, co się stało. Postanowiła jak najszybciej odciąć się od męża. Po sformalizowaniu rozwodu udała się na terapię, która bardzo jej pomogła. Jednak nie była gotowa się z nikim związać. Minęły 2 lata zanim uporządkowała to, co działo się w jej głowie. Gdy się udało, zaczęła dbać też o swoje ciało. Treningi z trenerem personalnym, odpowiednio zbilansowana dieta, okazały się kluczem do osiągnięcia doskonałej sylwetki. Po 4 latach od rozwodu w końcu zaczęła czuć się dobrze sama ze sobą. Zaczęła też chodzić na randki. Jednak dała sobie czas na znalezienie odpowiedniego partnera. Nie chciała znów popełnić jednego dnia czekała w kawiarni na kolegę, niespodziewanie podszedł do niej były mąż. Nie dowierzał własnym oczom, że Monika tak się zmieniła. Od razu zaczął prawić jej komplementy. Wtedy do stolika podszedł elegancji, przystojny, wysportowany mężczyzna – kolega kobiety. Michałowi zrobiło się głupio, pożegnał się i usiadł trzy stoliki dalej. Przez cały wieczór wpatrywał się w byłą Monika wróciła do domu, dostała sms. Numer wskazywał, że adresatem jest były mąż. Treść wiadomości brzmiała:Bardzo miło było Ciebie spotkać. Od razu odżyły stare wspomnienia. Przypomniałem sobie, jak na początku było nam ze sobą dobrze. Poza tym, chciałem Ci powiedzieć, że wyglądasz zjawiskowo. Marzę o tym, żebyśmy się spotkaliMonika postanowiła nie odpisywać na wiadomość. Od razu zablokowała numer. Doskonale pamiętała, jak Michał skrzywdził ją kilka lat temu. Nie chce mieć z nim już nic wspólnego. W końcu poukładała swoje życie na nowo i to bez niego. Obserwuj w News i bądź zawsze na bieżąco! Obserwuj
Ostatnio dodałam jakiś dialog na fp i jak zwykle znalazł się ktoś, kto się przyczepił. Już się tak do tego przyzwyczaiłam, że nawet mi powieka nie drgnie, a nawet trochę się uśmiecham, bo dzięki temu jest szansa na nowy temat. I temat się znalazł - karanie dziecka. Bo w dialogu Kosmyk podarł książkę, a ja nie napisałam, w jaki sposób ukarałam moje dziecko za ten haniebny czyn. A że to nie pierwszy raz, jak ktoś się dopytuje o to, jaki odwet wzięłam na swoim krnąbrnym dziecku, w jaki sposób dałam mu popalić. Dziś więc uchylę rąbka tajemnicy, zwierzę się z magicznych sposobów i napiszę prosto z mostu, jak porządnie ukarać dziecko, kiedy coś zniszczy, ale tak, żeby mu w pięty poszło, żeby bolało, żeby zapamiętał na całe życie! Żeby już nie było niedomówień, że moje dziecko obywa się bez kary i nie ponosi konsekwencji swoich czynów. Gotowi? Otóż, moi drodzy. Jest kilka sytuacji, które musimy rozpatrzeć, kiedy rozmawiamy o porządnej karze dla dziecka. Bo każdy haniebny czyn możemy rozpatrywać w kilku kategoriach. Oto one: JAK UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ SWOJEGO, BEZ CZEGO MOŻE SIĘ OBEJŚĆ JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ, BEZ CZEGO NIE MOŻE SIĘ OBEJŚĆ? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY ZNISZCZY RZECZ, KTÓRA NIE NALEŻY ANI DO NIEGO, ANI DO WAS? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY BIJE INNE DZIECI? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY SIĘ NIE SŁUCHA? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY CZEGOŚ ZAPOMNI? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KTÓRE NIE SPRZĄTA SWOJEGO POKOJU?CZY W OGÓLE JEST SENS KARAĆ DZIECI?Inne moje teksty: JAK UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ SWOJEGO, BEZ CZEGO MOŻE SIĘ OBEJŚĆ Tu trzeba być bezwzględnym. Tak jak ja w rzeczonym dialogu o zepsutej książce. Kosmyk wpadł w szał, braciszek go zdenerwował, co się może zdarzyć, bo każdego z nas czasem ktoś irytuje, a że nie umie jeszcze doskonale panować nad złością [jak wielu z nas] wpadł w szał i podarł książkę. Swoją ulubioną książkę. Czytelnik pytał o karę, o to, w jaki sposób wyegzekwowałam odpowiedzialność za to zniszczenie i czy w ogóle to zrobiłam. Owszem. Zrobiłam. Kiedy pomogłam synkowi się uspokoić, zaczęliśmy rozmawiać o tym, co go tak denerwuje, czemu jest nerwowy [spać mu się chciało], Kosmyk zerknął w kierunku swojej podartej książki i zalał się łzami, bo bardzo ją lubił i przykro mu było, że teraz jest zniszczona i już jej nie ma. Konsekwencją podarcia książki była podarta książka oraz umowa, że następnego dnia będzie mógł pomóc mi ją skleić [żeby wprawił się w naprawianiu swoich szkód]. Kara była straszna, bo Kosmyk nie lubi, kiedy taśma klejąca mu się zwija i dużo kosztuje go nie wkurzanie się na nią. Tyle. Dziękuję. Za mało? A czego ty chcesz od trzy, cztero czy pięciolatka? Klęczenia na grochu? Stania w kącie? To sam stawaj za każdym razem, kiedy poniosą cię emocje, coś w złości zepsujesz, w nerwach powiesz, albo się wściekniesz i zbijesz coś ze złości. Dziecko zostaw w spokoju. Ono nie zniszczyło ani tobie, ani sobie życia, po prostu zepsuło swoją zabawkę i teraz musi sobie radzić bez niej, dopóki nie najdzie mnie ochota, żeby kupić mu drugą/inną. Mówisz, że zepsuło specjalnie? A weźmiesz pod uwagę to, że dziecko niewiele rzeczy robi specjalnie, czasem po prostu nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich czynów? To weź. A jeśli przejdzie ci przez głowę, żeby za zepsutą zabawkę zabrać dziecku inną, bo w życiu nie jest lekko, to pomyśl, jakbyś się czuł, gdybyś zepsuła swoje buty. Czy byłoby ci miło, gdyby mąż wyrzucił ci twoje drugie buty, bo skoro nie szanujesz, to nie masz? Albo gdyby zepsuł ci się samochód [tak, to to samo - dziecko się czymś bawi i psuje, ty jeździsz samochodem, więc psujesz], to za zepsucie tego samochodu ktoś zabrałby ci drugi samochód albo pralkę, albo lodówkę, bo przecież kara musi być? No właśnie. Rzeczy, których się używa, niszczą się. Taki los. JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, GDY ZNISZCZY COŚ, BEZ CZEGO NIE MOŻE SIĘ OBEJŚĆ? I tu znów - bardzo stanowczo. Sprawa jest przecież poważna. Multum głosów zwracało mi uwagę, że jestem sobie ot taka beztroska, a kiedy dziecko zniszczy coś, co jest mu potrzebne, niezbędne, to co? Też bez kary, ma nie ponieść konsekwencji? A przecież to my - rodzice - musimy tę rzecz kupić na nowo i to może nas wkurzać, możemy czuć złość, że nowe spodnie, nowy plecak, nową kurtkę czy buty. Jak to rozwiązać? Ogromna dyskusja na ten temat przetoczyła się oniegdaj pod tym postem. Niestety, została skasowana, bo jedna pani skutecznie ją zepsuła, przeklinając ten system i obrażając każdego po kolei: Kosmyk przychodzi do mnie z nożyczkami w ręku i pokazuje pocięte na frędzle spodenki: - Zobacz! Nie ciałaś dać żelek, to pociąłem moje spodenki! Zerka na mnie w oczekiwaniu na reakcję w stylu "O ja głupia, mogłam ci dać żelki, to byś nie pociął!" albo "Kurka wodna dziadu jeden, spodenki za stówę zniszczyłeś!". Sama nie wiem zresztą, czy się litować czy złościć, bo rzadko kiedy jego złość przybierała aż tak wyrafinowaną formę, więc milczę i w milczeniu przychodzi mi do głowy najstosowniejsza reakcja. I mimo że pocięte spodenki bolą mnie bardziej, niż on myśli, mówię spokojnie: - No i co? Twoje spodenki. Mówiłeś, że je lubisz. A teraz nie będziesz ich miał, bo całe pociąłeś. Szerokie oczy. Zrozumienie. Usteczka wydymają się w podkówkę i wychodzi z nich rozpaczliwe: - No nie... Moje piękne spodenki! Mamo... ja to jestem czasem taki niemądry! Głównie chodziło o to, że nie każdego stać na spodenki za stówę, kurtkę za dwie, czy buty za trzy. Jeśli już się szarpnie na porządny ciuch dla dziecka, to to jest naprawdę szarpnięcie, a nie phi, wyrzucę, kupię nowe. I ja się z tym zgadzam - jestem blogerką, czasem kasy mam jak lodu, a czasem miesiącami czekam na przelew i pożyczam od rodziców, takie uroki, nie wiedziałam o tym, jak zaczynałam 🙂 W każdym razie u mnie funkcjonuje zasada ograniczonego zaufania - jeśli nie chcę, żeby moje dziecko zniszczyło coś, co jest potrzebne, a na kupno czego mnie nie stać, po prostu tego pilnuję. Nie liczę, że trzylatek będzie pamiętał i wiem, że nawet biczując je na krzyżu nie zmuszę, żeby jego mózg stał się mniej dziurawy niż przeciętny mózg malucha. Przypominam o tym, że kurtkę i buty należy odwiesić, pilnuję plecaka do przedszkola i przypominam, że każda rzecz kosztuje i jeśli ją zniszczymy, o nową będzie trudno. W dyskusji padł argument o kanapę - że jeśli dziecko pomaluje kanapę, to co, jak ukarać? Odpowiedziałam, że jeśli przeszkadza ci pomalowana kanapa, możesz zawsze kupić nową, a jeśli nie chcesz mieć pomalowanej kanapy... kontroluj gdzie maluje twoje dziecko, omów z nim wcześniej zasady, przypominaj i rozmawiaj. Dałaś ciała i nie upilnowałaś? No to możesz ukarać siebie. Dziecko w wieku przedszkolnym, jeśli nie wie, że ma czegoś nie robić, zapewne to zrobi, a jeśli wie, że ma czegoś nie robić, zawsze może spróbować to zrobić choćby po to, żeby zobaczyć, jaki będzie efekt. [mam obecnie nową kanapę i może mnie zjecie, ale jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiłam z synem, było... pomalowanie jej wewnątrz mazakiem, tylko po to, żeby zobaczył, jak ciężko taka plama może zejść i żeby nie wpadał na takie pomysły - jestem okrutna, choć kanapa mi nie zawiniła]. No dobra, powiecie, czyli w dużej mierze to nasza wina, jeśli dziecko zniszczy coś, na czym nam zależy lub coś, na kupno czego trudno nam będzie zebrać pieniądze? Ojej... a musi być czyjaś wina? Zrządzenie losu, wredne, złośliwe zrządzenie losu, że nam nie udało się dopilnować, a dziecku zapamiętać, że nie wolno. Jaką karę za ten czyn bym doradzała? No cóż, albo wyciągnięcie karty kredytowej, albo... lepsze pilnowanie dziecka. Bo naprawdę, to, że dziecko wpadło na jakiś pomysł, którego konsekwencji nie umiało przewidzieć [lub o nich zapomniało, rozmawiamy o kilkulatku, kilkulatek zapomina o tym, co jadł dzień wcześniej na śniadanie], nie jest winą dziecka. A to, że tobie nie udało się upilnować nie jest też twoją winą. Po prostu się zdarza. Skąd dziecko miało wiedzieć, że jak wrzuci twój puder do toalety, to go zniszczy i zapcha toaletę? Skąd miało wiedzieć, że jeśli rzuci samochodzikiem w ścianę, to odłamie kawałek? Skąd miało wiedzieć, że jak pociągnie za obrus, to zwali ze stołu cały obiad? To jest ta sama metoda prób i błędów, jak przy pierwszych kroczkach, pierwszych słowach. Niestety nie jest tak, że jak się nauczy chodzić i mówić, to wszystko wie. Twoje dziecko się uczy na każdym kroku, a twoją rolą jest obserwować je i w miarę swoich możliwości tłumaczyć mu zasady, jakie panują na świecie. Co się stało z tymi spodniami, zapytacie. Nic. Wyrzuciłam, bo nie dało się ich zacerować, a Kosmyk chodził w jednych zacerowanych [wcześniejszy wybryk], w jednych lekko przy małych i jedne miał "wyjściowe", w których biegał najczęściej i które spiły śmietankę, bo w idealnym stanie czekają na Adasia. Nigdy więcej moje dziecko nie "zepsuło" spodenek inaczej niż przez zwyczajne zużycie. Taką miał karę. Offtop: zastanawia mnie, czemu rodzice "boją się" pokazać dziecko w zacerowanych lub podniszczonych spodniach. Czy wydaje im się, że to świadczy o ich niskim statusie społecznym, czy co? Ja wiem, że może mieszkam w środku lasu, ale jednocześnie, wśród największego bezrobocia, mieszka u nas bardzo dużo bardzo zamożnych ludzi i uwierzcie mi, albo nie, niektórych nie odróżnicie od zwykłego robotnika pracującego przy koszeniu trawnika. Serio. Spójrzcie zresztą na Zuckerberga. JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY ZNISZCZY RZECZ, KTÓRA NIE NALEŻY ANI DO NIEGO, ANI DO WAS? To najczęstszy przykład, kiedy dodaję jakiś dialog i nie informuję od razu, w jaki sposób ukarałam dziecko za takie czy inne zachowanie, w którym ucierpiała nie nasza rzecz. Pamiętam, że taka dyskusja rozpętała się pod jakimś dialogiem, w którym Kosmyk musiał stać za karę w kącie. Kara wymierzona została za to, że biegał i się nie słuchał. Miał potrzebę wybiegania się, jest ruchliwym dzieckiem i niczym pies husky musi w ciągu dnia przebiec te kilka kilometrów. Jeśli się nie wybiega, szał go rozsadza. I teraz takie dziecko, które ewidentnie czuje potrzebę ruchu, stawia się w kącie za to, że swoją potrzebę realizuje. Co robi dziecko? Obdziera tapetę, bo nie może powstrzymać się od ruchu i skoro nie może biegać, to COŚ MUSI ROBIĆ. Obdziera i klops. Zostałam zjechana, że nie wymierzyłam dziecku kary, bo to przecież cudza własność i dziecko powinno wiedzieć, jaka kara jest za zniszczenie cudzej własności. I kara była. Zapytałam syna, dlaczego został postawiony do kąta [nie stosuję tej kary, ale rozumiem, że opiekunka nie znała innego rozwiązania]. Powiedział, że za bieganie. Od razu zrozumiałam więc, że obdarcie tapety nie było jego widzimisię, tylko skutkiem tego, że nie umiał sobie poradzić bez ruchu. Dorosły fakt postawienia do kąta po prostu by zignorował i poszedł pobiegać, co ma zrobić dziecko? Kombinuje. I za co ja mam je karać? Gdyby opiekunka zaspokoiła jego potrzebę i na przykład zaproponowała pięciominutową zabawę w ganianego, nikt by do kąta nie był postawiony, tapeta byłaby cała. I to wszystko. I teraz bardzo ważna rzecz - w Polsce przy obowiązującym prawie: "osoby małoletnie, do osiągnięcia 13 lat, nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny, gdyż nie można postawić im zarzutu winy. Wyłączenie ich odpowiedzialności za wyrządzoną szkodę stanowi wyraz przekonania, iż osoby takie ze względu na swój stopień rozwoju psychofizycznego nie mogą same właściwie kierować swym postępowaniem. [...] Za zachowanie swoich niepełnoletnich dzieci odpowiedzialność ponoszą rodzice będący ich przedstawicielami ustawowymi." [źródło] Rozumiecie? Jak ukarać dziecko, które nawet prawem nie ponosi odpowiedzialności za swój czyn? No nie ponosi, bo jest za małe, jego mózg za mało wykształcony, żeby racjonalnie przewidywać skutki swoich czynów. Nawet jeśli tobie wydaje się, że zrobił to złośliwie, bo tyle było mówione i powtarzane, dziecko zwyczajnie może [uwaga] nie móc się oprzeć zrobić to, czego nie powinien, bo jeszcze nie nauczyło się samokontroli. I powiem wam, że ani kara, ani bicie, ani nawet wasze stawanie na głowie niewiele proces dojrzewania mózgu przyspieszą. I już widzę to oburzenie, że przecież bez kary dziecko się nie nauczy [czasami rodzice chcą być mądrzejsi od wymiaru sprawiedliwości]. Ale na szczęście, bez kary też się nauczy. Zamiast wymyślać uciążliwe tortury i tracić czas oraz energię na żmudne myślenie, wystarczy że z dzieckiem porozmawiasz o tym, jakie konsekwencje ponosi się za takie rzeczy w życiu dorosłym. A nawet nie w dorosłym, po co tak daleko wybiegać? Zniszczenie kwiatków babci skutkuje tym, że babcia może nie będzie miała ochoty tak często cię do siebie zabierać. Zniszczenie zabawki koledze może skutkować tym, że kolega więcej cię do siebie nie zaprosi, bo jest mu na pewno przykro i smutno za zabawkę. Warto zapytać dziecko o to, czy samo ma jakiś pomysł, w jaki sposób naprawić szkodę [kwiatki można babci posadzić, zabawkę naprawić, wszystkich przeprosić]. Jeśli ma - ok, jeśli nie ma - można zasugerować, a jeśli nie chce nic robić? I tu kontrowersja... To niech nie robi. Naprawdę, niech nic nie robi! Nic mnie bardziej nie wkurza jak zmuszanie dziecka do przeprosin. Oczywiście, powinniśmy tłumaczyć dzieciom to, jak są ważna jest skrucha i jak wiele znaczy zwykłe "przepraszam". Ale przypominam sobie sytuację na jakimś placu zabaw, na którym Kosmyk pokłócił się z jakimś kolegą. Nie było winnych, chłopaki po prostu się posprzeczali i w końcu palnęli po czuprynach. Mama kolegi nie widziała, że Kosmyk walił równie mocno jak kolega, więc skupiła się na swoim synu i zaczęła go namolnie zmuszać do przeprosin mojego syna. Dziś pewnie wstałabym i powiedziała, że spoko, nie ma sprawy, chłopaki się równo potłukli, myślę, że sprawę sobie wyjaśnią. Wtedy siedziałam jak tłumok i było mi głupio, bo z jednej strony Kosmyk sobie nic z tej bójki nie robił, z drugiej jego kolega stał niesprawiedliwie oceniony i przymuszony do przeprosin, których totalnie nie czuł, bo wiedział, ze nie jest winny. Wtedy uciekłam. Tyrada tamtej matki mnie zniesmaczyła, zebrałam się szybciutko. Dziś zrobiłabym to inaczej, przepraszam cię chłopczyku, powinnam stanąć w twojej obronie. Ty i tak szkodę musisz po dziecku naprawić [czy dziecko przeprosi, czy nie], ale to twoje dziecko będzie czuło niechęć kolegi, to twoje dziecko nie pojedzie do babci lub wysłucha [zapewne] jej żalu o kwiatki. To ono będzie widzieć twoją smutną minę, gdy musisz naprawić jego szkodę i twój, być może, kiepski humor z tego powodu [masz do tego prawo, czemu nie?]. Uwierzcie mi, to się da odczuć. Moje dziecko w swoim życiu rozwaliło kilka cudzych rzeczy [najwięcej w drugim roku życia i raczej przez przypadek, nadmierne emocje lub niedopilnowanie niż specjalnie] i muszę powiedzieć, że powyższa metoda działa o wiele efektywniej niż konkretna kara typu "zapłać ze swoich kieszonkowych" lub przeproś. Bo kieszonkowe w czasach, gdy nasze dzieci mają wszystko, to serio - nic. Przeprosiny wynikające z wymuszenia i groźby - tym bardziej. Ale nauczenie dziecka, żeby zwracało uwagę na to, jak inni ludzie reagują na jego zachowanie i jakie jego działanie może mieć wpływ na innych, pokazanie mu, uświadomienie związku przyczynowo-skutkowego, nauczenie potrzeby wyjaśnienia sprawy i przeprosin z serca - to już coś. Przepraszałam za mojego syna chyba kilka razy... do czasu. Teraz on sam za siebie przeprasza, bo rozmowy o konsekwencjach i pozwolenie na ich odczucie jednak przyniosły skutek. Możecie uznać to za karę. Dziękuję. Tyle. JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY BIJE INNE DZIECI? Kolejna ważna sprawa. Bardzo ważna. Bo jeśli dziecko bije inne dzieci, to znaczy, że z czymś nie umie sobie poradzić, coś go tak rozsadza, że tylko agresja pozwala mu to rozładować. Niby skąd się wziął pogląd, że cielesne karanie dzieci jest dobre? Rodzice nie znajdywali sposobu na rozładowanie swojej agresji w obliczu jakiegoś wybryku dziecka. Tylko to umieli. Mało kto jest takim psychopatą, że z kamienną twarzą wymierza pasem uderzenia w pośladki trzylatka. Zazwyczaj przemoc domowa odbywa się w dużych emocjach i jeśli ty miałeś kiedyś ochotę uderzyć dziecko, bo się zdenerwowałeś, czemu za tę samą chęć chcesz ukarać dziecko? Bijąc je, pokazujesz mu, że właśnie tak się te sprawy rozwiązuje. Karząc je za bicie, robisz natomiast dokładnie to samo - ono uderzyło, bo coś je zdenerwowało i chciało doprowadzić drugie dziecko do porządku, bijąc je za karę, ty ukarałeś je, bo zdenerwowało cię jego zachowanie i chcesz doprowadzić je do porządku, karząc je za karę. Dziwne, nie? Na bijące dziecko kara jest jedna - zerknij na nie, poobserwuj. Z czego może wynikać jego frustracja? Z tego, że nie potrafi się pogodzić z tym, że ktoś inny bawi się jego zabawką? Z nudy? Z nieumiejętności pogodzenia się z pewnymi faktami? A teraz nazwij jego uczucia, zaakceptuj je [bo może czuć złość, gdy ktoś zabiera mu zabawkę], porozmawiaj o tym, jakie konsekwencje może przynieść bicie innych dzieci, że to boli, rani, że źle się potem człowiek czuje. Spróbujcie ustalić [piszę "spróbujcie", bo nikt nie lubi monologów, to ma być rozmowa], jakimi innymi sposobami można wyrazić swoją dezaprobatę, w jaki sposób pokonać złość [tupaniem, płaczem, darciem gazety, bieganiem itp.]. Agresja u dziecka zawsze wynika z jakichś problemów, z którymi dziecko nie potrafi sobie poradzić, w ramach kary koniecznie więc rodzic powinien się dzieckiem... zająć. Szok, nie? Jak ukarać malutkie dziecko, które gryzie i drapie? [to straszne, ale dość dużo takich wiadomości dostałam, aż się popłakałam któregoś wieczora]. Młodszy syn ma właśnie taki etap, a nauczona doświadczeniem po starszym synku, nie popełniłam błędu - czyli pierwszych uderzeń nie potraktowałam jako osobistą urazę. Każda twoja silna reakcja na uderzenie rocznego czy dwuletniego dziecka jest dla dziecka... zabawna. Serio - czy krzykniesz z bólu [fajną masz wtedy minę], czy się zaczniesz śmiać [o, lubisz to!], dziecko będzie zachwycone, więc jedyną karą jest kamienna twarz, odsunięcie ręki dziecka, powiedzenie stanowczo, że nie chcesz być bita i że to boli. I pokazywanie każdego dnia, w zabawie i na spokojnie, jak rozładowywać złość, gniew, wściekłość w inny sposób niż bicie ludzi [walenie w poduszkę, darcie gazety itp.] JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY SIĘ NIE SŁUCHA? Oooj, bardzo ciężka sprawa, bo wymaga zadania sobie podstawowego pytania: czy ty zawsze słuchasz swojej matki, babci, cioci, koleżanki czy nawet męża? Zawsze podzielasz ich zdanie i nigdy nie masz alternatywnego sposobu rozwiązania problemu, spędzenia wolnego czasu czy zjedzenia czegoś innego niż ci proponują? No właśnie. Ty możesz, a dziecko nie? A z jakiej paki? Tu polecam artykuł Mataji [klik] i bardzo zachęcam do przeczytania, bo wiele wyjaśnia w kwestii funkcjonowania mózgu dziecka. Zdaję sobie sprawę, że dziecko, które nie zwraca uwagi na nasze prośby, to frustracja. Sama nie raz, nie dwa stałam nad synem, prosząc go, by przestał coś robić, bo skończy się tym i tym lub namawiając, żeby się pośpieszył, bo busik do przedszkola nam ucieknie. Jest na to jedna kara i to dotkliwa... Trzeba wstać/przygotować się wcześniej i pogodzić się z tym, że ludzie [dzieci też] nie zawsze będą nam spijać słowa z ust. Zostaje tylko pertraktacja, która u mnie ostatnio przynosi fantastyczne efekty, bo kiedy tylko przypomnę Kosmykowi, że przez zbyt długie ubieranie butów nie zdążymy na busik i nie zobaczy swojego ulubionego kolegi, jakoś buty zakładają się w szybszym tempie. Pertraktacje i siła argumentacji. Wszak Walter Barbee powiedział: "Jeśli powtarzasz coś swojemu dziecku po raz tysięczny, a ono wciąż nie łapie, to które z was wolno się uczy?". Tyle. Dziękuję. JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KIEDY CZEGOŚ ZAPOMNI? Świeża sprawa, bo właśnie maila z takim problemem dostałam. Córka czytelniczki zapomina mnóstwo rzeczy, przez co każde wyjście się opóźnia i są same problemy, szczególnie w szkole. Jak to opanować, bo mama nie ma już sił pilnować przyszykowania córki do szkoły, żeby o wszystkim pamiętała. No i tak - widzicie zgrzyt? Jeśli przez kilka lat o wszystkim pamiętała matka, nie dając szans córce zadbać o własne rzeczy i poniesienie na własnej skórze konsekwencji nie dbania o nie, to czego teraz wymaga od dziecka? Że ono z pierwszym września nagle zacznie się o swoje rzeczy martwić? No chyba nie. Czytelniczka pisała też o tym, że musi córce przywozić do szkoły zapomnianą książkę czy zeszyt. I wiecie co? Nie musi. Zapomniałaś książki? No trudno, musisz teraz to pani wytłumaczyć, może jakoś książkę pożyczyć, umówić się na odrobienie zaległości. Ja mogę ci pomóc, przypominając wieczorem o spakowaniu plecaka, ale jeśli zapomnisz o moim przypomnieniu lub je zignorujesz, no cóż. Twój wybór. Powiecie, że mówię hipotetycznie, bo nie mam dziecka w szkole. Ale mam w przedszkolu i kiedy syn wrócił do domu z informacją, że zgubił gdzieś swoją szczoteczkę i pastę do zębów, przygotowałam mu nowy zestaw i położyłam na stoliku, pięć razy prosząc go, by sobie te rzeczy zapakował. Zapomniał. Pojechał bez. Gdy wrócił, spytałam, czy wie, że zapomniał swoich toaletowych przyborów. [Edit w 2020 roku. Mam już syna w szkole i jak zapomni, to zapomni, nie dowożę, chyba że jestem w mieście akurat, to dowożę]. - Wiem, mamo, wiem. Wszyscy myli zęby, tylko ja nie wiedziałem, co robić i było mi źle. I za co niby miałabym go ukarać, że sam odczuł skutek zapominalstwa? Ludzie czasami o czymś zapominają i jeśli wyskakujesz mi z argumentem, że trzeba solidnie za takie zapominalstwo dziecko ukarać, to powiedz mi, czym karzesz siebie, jeśli tobie się to zdarzy? JAK PORZĄDNIE UKARAĆ DZIECKO, KTÓRE NIE SPRZĄTA SWOJEGO POKOJU? To mój ulubiony sposób i naprawdę go lubię. To najbardziej wyrafinowana zemsta na jaką stać rodzica - po prostu mu w pokoju nie sprzątać. No tak! - powiecie - To mu wszystko zapleśnieje i sczeźnie! Przecież mój syn/córka nigdy nie sprzątnie! Powiem wam - sprzątnie. Prędzej czy później sprzątnie. Tylko trzeba się stosować zasady, że bawić może się wyłącznie w swoim bałaganiku, swoich rzeczy szuka samo, no i uczulić, że w takim bałaganie wiele zabawek może zostać zdeptanych. Natomiast możesz pomóc swojemu dziecku, gdy poprosi cię o pomoc - czemu nie, jeśli nie masz nic przeciwko, ale musi się to odbywać na równych zasadach, a nie że te zgarniasz cały syf, a dziecko ogląda książeczkę. Zawsze też możecie porozmawiać o tym [ i bardzo do tego zachęcam], które zabawki w pokoju sprawiają największą trudność w uporządkowaniu, czego w robieniu porządków najbardziej nie lubi dziecko i spróbować znaleźć rozwiązanie, które ułatwiłoby sam proces. Może ty mu będziesz sprzątać klocki, skoro sprawia mu to trudność, a ono w zamian sparuje ci skarpetki? CZY W OGÓLE JEST SENS KARAĆ DZIECI? Wiem, że już dawno domyśliliście się, że sobie żarty robię i tak naprawdę żadna z zaproponowanych przeze mnie rzeczy nie jest karą typowo rozumianą. I macie rację, bo w wychowaniu dzieci bardziej mi odpowiada zasada naturalnych konsekwencji i sądzę, że one dają więcej niż tępe karanie i odbieranie praw i przywilejów oraz stawianie siebie w roli dyktatora. Konsekwencja naturalna to działanie, które w sposób naturalny wydarzy się, kiedy Twoje dziecko zachowa się w sposób niepożądany. Jest ona wynikiem przebiegu zdarzeń, a nie zaplanowanym ukaraniem przez rodzica (Kołakowski i Pisula”Sposób na trudne dziecko”). [źródło] Kiedy pierwszy raz opowiedziałam o tym koleżance, ta się do pomysłu zapaliła, ale potem z jej ust usłyszałam, jak mówi do dziecka, że ona za chwilę będzie musiała wyciągnąć konsekwencje. No i kolejny klops [gdzieś wyżej już jeden był], bo jeśli konsekwencje trzeba wyciągać, to przestają być konsekwencjami, a dalej są karą. Czemu uważam karanie dzieci za niepotrzebne? Bo to taka nadwyżka, dodatkowe obciążenie dla dziecka, które już wie, że źle się zachowało, ale do tego jeszcze musi zostać ukarane, więc jego uwaga nie jest skierowana na to, żeby swoje zachowanie poprawić, ale na to, żeby karę odbyć. Dziecko zamiast nauczyć się empatii, zrozumienia, odpowiedzialności za swoje czyny, umiejętności myślenia przyczynowo-skutkowego, wie, że jak zrobi źle, to najwyżej odbębni karę. A jak odbębni, to będzie po prostu bardziej następnym razem uważał, żeby rodzice się nie dowiedzieli. Nie wydaje wam się to bez sensu? Mi tak. I mimo że o wychowaniu bez kar i nagród przez pierwsze dwa lata życia Kosmyka niewiele wiedziałam, to już wtedy czułam, że karanie jest bez sensu. Za co mam karać dziecko? Że się rozwija, że sprawdza, że bada, że ja nie byłam w stanie wszystkiego mu wytłumaczyć, że ma wyobraźnię? Tym bardziej że moi rodzice, dość tradycyjni przez pierwsze lata naszego życia, w pewnym momencie totalnie karanie nas odpuścili. Nie mieli książek, nie mieli poradników, ale mieszkali w środku lasu z dala od zamętu wszelakich mącących w głowie porad i czuli, że karanie nie spełnia oczekiwań. Odpuścili. I kiedy ktoś stara się mnie przekonać, że niekaranie dzieci nie przyniesie żadnego efektu, a z takich dzieci wyrosną zwyrole i łobuzy, to zapewniam - mam wrażenie, że ze mną wszystko jest w porządku, a żaden lekarz nigdy nie zobaczył większych odchyłów od normy niż u przeciętnego człowieka. A o ile jestem szczęśliwsza! Świetnie o karach pisze Agnieszka Stein [cały jej cykl tutaj, zerknijcie]. Inne moje teksty: "Mojemu dziecku pozwalam na wszystko, co chcę" "Pochwały wcale nie uskrzydlają" "10 mitów o wychowaniu dziecka, na które nie musisz się zgadzać" Udostępnij wpis➡A dla wiejskich [choć nie tylko] matek została też stworzona grupa, na którą serdecznie cię zapraszam TUTAJ➡Możesz też udostępnić wpis i skomentować go na Facebooku Jestem o tym, jak uciec z miasta i wychowywać dzieci na wsi, z dala od sklepów, ale bliżej historię znajdziesz TutajAle ona wciąż się pisze, więc zostań ze mną w kontakcie:
Data utworzenia: 31 maja 2019, 13:52. Najpierw chełpił się w Fakcie, że żona pozwala mu na seks z innymi kobietami. Dzień później dostał od niej na naszych łamach takie lanie, że aż poszło mu w pięty. Upokorzony muzyk Tymon Tymański (51 l.) zdecydował się więc wydać oświadczenie, w którym... przeprasza za swoje wcześniejsze słowa. Tymon Tymański Foto: Instagram „Pozwoliłem sobie na żart, że mamy cudowny i otwarty związek oraz iż jestem poliamorystą. Dalej uważam, że to niezły dowcip, chociaż może nie w tym kontekście. Za żart przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni, a w szczególności moją rodzinę oraz najbliższych” – napisał wczoraj Tymański w żony muzyka, Marii (32 l.), Tymon miał ją wielokrotnie zdradzać, o czym dowiedziała się dopiero po czasie. Para czeka teraz na rozwód. „W naszym przypadku czas pokazał, że niestety nie możemy być już razem mimo naszych starań. Nie będę podejmował próby wybielenia swojego wizerunku. Wina w tego typu sytuacjach zawsze leży gdzieś pośrodku – w naszym też” – pisze skruszony załagodzić sytuację, muzyk wyciąga rękę do zgody: „Nadal darzę Marię Natalię sympatią oraz szacunkiem i wybaczam jej wszystko – sam o wybaczenie prosiłem ją w ostatnich tygodniach wiele razy”. I wygląda na to, że tymi łzawymi słowami muzyk osiągnął cel. Żona nie zamierza już bowiem prać brudów. – Wszystko, co miałam do powiedzenia, zostało powiedziane. A teraz życie idzie do przodu– skwitowała Maria Natalia Tymańska. /5 Tymon Tymański Instagram Tymon Tymański czeka na rozwód /5 Tymon Tymański Aleksander Majdański / Tymon Tymański wyznał na łamach Faktu, że jego żona pozwala mu na zdrady /5 Tymon Tymański Michał Pieściuk / Tymon Tymański poprosił żonę o wybaczenie /5 Tymon Tymański Mateusz Ochocki / KFP Tymon Tymański ogłosił, że "wybacza żonie wszystko" /5 Tymon Tymański z żoną Anna Rezulak / KFP Ich małżeństwo przejdzie niedługo do historii Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
11:36, | Przewodniczący Rady Miejskiej Mariusz Treder oraz burmistrz Kartuz Mieczysław Gołuński. Panowie regularnie toczą spory, ale jeden z nich przeniósł się na salę sądową. Burmistrz Kartuz Mieczysław Gołuński wytoczył proces przewodniczącemu kartuskiej Rady Miejskiej Mariuszowi Trederowi. Chodzi o jedną z jego wypowiedzi na łamach lokalnych portali. Burmistrz Kartuz poczuł się urażony komentarzem Mariusza Tredera, przewodniczącego kartuskiej Rady Miejskiej, dotyczącym konfliktu między władzami gminy, a właścicielami kwiaciarni i stoiska plenerowego przy Placu Brunona. Szef Rady Miejskiej odnosząc się do tej sprawy napisał że "burmistrz powinien pomagać, a nie szkodzić. Należy się zastanowić czy burmistrzowi nie pomyliły się po prostu role - zamiast służyć mieszkańcom, traktuje ich jak swoich poddanych, a gminę jak "folwark Gołuńskiego (...) oraz (...) Czy nie jest tak, że Pan burmistrz jak "lokalny dyktatorek" bezkarnie próbuje niszczyć dorobek tych ludzi, którzy - podkreślam - w moim przekonaniu chcą pracować i dawać pracę?(...). [ZT]31931[/ZT] Mieczysław Gołuński, burmistrz Kartuz poczuł się urażony tą wypowiedzią i uznał, że te słowa mogą poniżyć go w oczach opinii publicznej. Skierował do sądu prywatny akt oskarżenia przeciwko przewodniczącemu Rady Miejskiej. Panowie spotkali się na sali sądowej podczas posiedzenia pojednawczego, ale nie doszli do porozumienia. Burmistrz Kartuz domagał się przeprosin, na których formułę i zakres nie zgodził się z kolei szef Rady. Rozpoczął się więc proces. Wczoraj miała miejsce pierwsza rozprawa. Sąd przesłuchał burmistrza Kartuz oraz jednego ze świadków. Przewodniczącego Rady Miejskiej reprezentował jego adwokat. Jak dziś obie strony sporu komentują tę sprawę? - Zdecydowałem się skierować sprawę do sądu, ponieważ pan przewodniczący ewidentnie obrażał mnie publicznie, co jest niedopuszczalne i czego nie można tolerować. Przewodniczący Rady Miejskiej powinien z burmistrzem współpracować, a nie stać po "drugiej stronie barykady" - mówi burmistrz Kartuz Mieczysław Gołuński. - Domagam się przeprosin oraz niewielkiej kwoty na rzecz kartuskiego hospicjum. Pan przewodniczący nie zgodził się na warunki ugody, dlatego rozpoczął się normalny proces przed sądem. Mariusz Treder, przewodniczący kartuskiej Rady Miejskiej przyznaje, że jego słowa były dosadne, ale liczył, że skłonią szefa samorządu do refleksji. - Pan Burmistrz ma już tyle spraw w sądzie, że można odnieść wrażenie, że albo polubił to miejsce i jest to jego nowe hobby albo bardzo się zagubił - mówi szef kartuskiej Rady Miejskiej. - Skomentowałem całą tę sytuację tak jak ją odbieram, może trochę dosadnie, mając jednak nadzieję na opamiętanie się pana Gołuńskiego i weryfikację jego zachowania w stosunku do właścicieli kwiaciarni. Jeżeli sąd przyzna, że burmistrz mógł się czuć obrażony, to oczywiście go przeproszę - nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Dla mnie szaleństwem jest stawianie dziesiątek znaków, ławeczek które mogłyłby stanąć choćby w naszych sołectwach, donic z kwiatami mającymi uniemożliwić wjazd na posesję właścicielom kwiaciarni, które sąd następnie nakazuje usunąć - jest tego sporo, a Gołuński nadal swoje. Na tej kłótni i walce z przedsiębiorcami gmina traci pieniądze na rozprawy sądowe, a mieszkańcy mają utrudniony dostęp do promenady, z której mogliby normalnie korzystać. Szkoda, ale cóż, taka nasza kartuska rzeczywistość.
Odpowiedź jest prosta: bo musiała zrobić coś na telefonie, a zmiana pasa byłaby wtedy niebezpieczna. Sami wiecie jak to jest. Przychodzi jakieś powiadomienie i okazuje się, że ktoś napisał jakąś bzdurę w mediach społecznościowych. Pochwalił niewłaściwą partię, skrytykował słuszną decyzję, stwierdził że smakuje mu konkretny rodzaj pizzy albo dopuścił się jakiejś innej e-zbrodni. Nie można pozostać obojętnym, trzeba natychmiast chwytać telefon i odpisywać mu tak, żeby mu w pięty poszło. Mu lub jej – trudno bowiem jednoznacznie stwierdzić, kto nas dissuje w mediach społecznościowych, po drugiej stronie innego telefonu może siedzieć ktokolwiek. Jazda drogą ekspresową to nie powód, żeby zaprzestać dyskusji Tak, wiem że nie wolno korzystać z telefonu w trakcie jazdy, ale co ze sprawami naprawdę wyższej konieczności? Jak na przykład dyskusja o właściwym przygotowaniu spaghetti carbonara albo dlaczego bajka „Psi patrol” jest problematyczna. Takie sprawy nie mogą czekać do najbliższego MOP-u, trzeba zabrać głos natychmiast. Milczenie byłoby potwierdzeniem oburzających słów. Najgorsze, że zdarzyło się to, kiedy pani wyprzedzała ciężarówkę. Na wszelki wypadek jednak zwolniła do 50 km/h, no a że trzymała telefon w ręku, to nie mogła zmienić pasa, ponieważ ten manewr w połączeniu z korzystaniem z telefonu byłby naprawdę niebezpieczny. I tak jechała sobie 20 km Po lewym pasie ekspresówki z prędkością 50 km/h, zerkając często w telefon. A patrz go! Znowu coś odpisał! Bezczelny. Zaraz mu dowalimy, aż mu w pięty pójdzie. Coś o rodzinie, coś o sympatiach politycznych, okraśmy jakimś mocniejszym słowem. Wyślij. Bing! O nie, znowu odpisał! Znów trzeba mu nagadać. No trudno, zmiana pasa poczeka. A ten z tyłu idiota trąbi, o co mu chodzi? Niech jedzie! Ludzie powariowali, mówię wam. Tu się dzieją poważne rzeczy. No o co wam chodzi? Przecież prawy pas był wolny, można było wyprzedzać. Nagrywający z filmu jest nie lepszy, jedzie w bliskiej odległości za panią prowadzącą dyskusję przez telefon, potem zrównuje się z nią i jeszcze ją filmuje, jakby nie mógł zająć się swoimi sprawami. Wszyscy się teraz czepiają o byle co. W takich Indiach, na ten przykład, to wszyscy jeżdżą pod prąd i nikt nie narzeka. A tutaj jedna kobieta jedzie sobie wolno i bezpiecznie, i zaraz wielka afera. Dziwne że raczej nie nagrywa się filmów z tymi, którzy jadą dużo za szybko, a nie zbyt powoli. Rzeczywiście straszne niebezpieczeństwo. Aha, zanim zaczniecie komentować, to weźcie pod uwagę że piszę to jadąc ekspresówką, więc żebym mógł Wam odpisywać, będę musiał znacznie zwolnić.
poszło mu w pięty